ZNIKNIJ  X

Strona używa plików cookies w celach analitycznych (statystyka) oraz w celu informowania o plikach cookies.

AKTUALNOŚCI O MNIE KSIĘGA GOŚCI PLIKI GALERIA SPRZEDAŻ KONTAKT LINKI
MAPY
COUNTER-STRIKE: SOURCE
cs_arcticstorm
cs_cityride
de_arcticstorm
de_deepspace
de_spaceship_fy
COUNTER-STRIKE
cs_snowhidingplace
HALF-LIFE
dm_parking
floracomplex
understation

Copyright © 2003-2022
Webdesign: Frozen Mind

KOMIKSY
WSPARCIE
MOJE PROFILE
Portfolio
Facebook
Allegro
Steam Community

PO BURZY
POWRÓT DO MENU


W końcu pojazd zaczął samoczynnie zwalniać, a następnie szarpać. Trudno było nazwać to jazdą, bo ciężarówka właściwie toczyła się po ulicy, aż wreszcie stanęła. Wreszcie po tym całym zamieszaniu zapadła kompletna cisza. Chwilę jeszcze siedziałem nieruchomo i próbowałem jakoś pozbierać myśli do kupy. Rozejrzałem się przez okna po okolicy. Słońce, zabarwiając nieliczne chmury na pomarańczowo, zaczęło powoli znikać gdzieś w lesie. Droga przede mną była pusta, aż do odległego zakrętu. Przez dosłownie chwilę miałem myśl, by spojrzeć na siedzącego obok mnie strażnika... Jednak po nim została już tylko plama krwi i otwarte drzwi. Chwyciłem się za twarz, próbując zetrzeć krew, lecz jej resztki nie chciały zejść. Byłem mocno zmęczony. W tym momencie coś puknęło dwa razy w drzwi. Cholernie mnie to wystraszyło i nie miałem odwagi się nawet odwrócić. Jednak ich niespodziewane otwarcie zmusiło mnie do tego spojrzenia. Przed moimi oczami pojawił się koleś z pistoletem w ręku... Zaraz... Przecież to Chudy! Dla mnie była to wielka ulga. Chciałem coś powiedzieć, ale... Po prostu nie mogłem. Miałem jakby jakąś blokadę.


Chudy: - Udało nam się - przerwał niezręczną ciszę kolega.

Ja: - Co??? - odpowiedziałem trochę jeszcze zmieszany.

Chudy: - No... Uciekliśmy...

Ja: - ...Tak jakby. A co ze strażnikami???

Chudy: - Dwóch przeżyło, ale jeden jest poważnie ranny i nie sądzę, aby był w stanie przetrwać noc... Gadam jakby mi w ogóle na nich zależało...

Ja: - Zastanawia mnie jedna rzecz...

Chudy: - Ta...???

Ja: - W zasadzie wszystko niby jest w porządku, ale perspektywa przemierzania nieznanych terenów w dwie osoby nie jest dla mnie zbytnio przyjemna. Zwłaszcza, że zbliża się noc, a nie sądzę, aby tamci o nas zapomnieli.

Chudy: - Co ty znowu kombinujesz? Czym mniej osób, tym łatwiej przejść niezauważenie. W ten sposób działam sam i, jak widzisz, nadal jakoś żyję.

Ja: - Ale... Wiesz, że tamci dwaj mogą się nam jeszcze przydać?

Chudy: - Aha... Masz rację. Będą tu siedzieć i odciągną uwagę, gdy będziemy uciekać.

Ja: - Nie o to mi chodzi. Nie mam pojęcia, co zrobimy, kiedy wreszcie będziemy w jakiejś osadzie. Może oni mają tam jakieś znajomości...? Albo... Po prostu jakoś głupio mi ich zostawiać.

Chudy: - Chyba zapomniałeś, przez co przeszliśmy! - Chudy zaczął się powoli denerwować.

Ja: - To nie zmienia faktu, że nadal są ludźmi. Poza tym dodatkowa para oczu. No i myślę, że jak tamtemu pomożemy, to się nam odwdzięczy.

Chudy: - Przecież on jest ciężko ranny! Mamy go nieść?! Tamci nas dogonią, zanim zdążymy jakieś nosze zrobić...

Ja: - Muszę chociaż zobaczyć, w jakim on jest stanie. To naprawdę trzeba przemyśleć...


W tym momencie wyskoczyłem z pojazdu i dopiero teraz kłucie w ramieniu przypomniało mi o ranie... Jasna cholera... Co za ból! Wziąłem parę wdechów i poczułem przypływ sił. Dobrze jednak by było usunąć obce ciało z mojego organizmu. Najbliższa klinika zapewne jest bardzo daleko... Chwila... Jaka klinika??? W każdym razie, jestem zdany tylko na siebie, a zadanie wyciągnięcia kuli przypada mnie. Po szybkim wymacaniu ramienia stwierdziłem, że pocisk przeleciał na wylot, zostawiając tylko dziurę. Wygląda na to, że kości są całe i nigdzie nie straciłem czucia. Przydałyby mi się jakieś środki przeciwbólowe. Ta... Kolejna niemożliwa do znalezienia rzecz... Chudy zaczął iść w stronę tyłu ciężarówki. Ruszyłem za nim... Plandeka praktycznie nie istniała - była spalona. Zostały także poskrzywiane kawałki rur, które wcześniej ją podtrzymywały. Zauważyłem stojącego wewnątrz strażnika... Rozmawiał z kimś. Udało mi się wskoczyć z tyłu na pakę, chociaż bolące ramię znacznie mi to utrudniło. Pierwsze, co na mnie zrobiło wrażenie, to okropna woń spalonych ludzkich ciał, które były dodatkowo porozrywane. Na samym końcu, tuż za uprzednio zauważonym stojącym mężczyzną, siedział, czy raczej leżał, drugi strażnik. Mocno krwawił. Pod klatką piersiową przebiegał przemoknięty opatrunek. W pojeździe znajdowały się także kawałki różnych przedmiotów, oraz jedna lekko zniszczona skrzynia. Mimo tego syfu, najbardziej zainteresowałem się właśnie jej zawartością. Podniosłem pokrywę. Mhmm... W środku znajdowały się kałachy wraz z pełnymi magazynkami.


Strażnik: - Co się na to gapisz??? - przerwał mój zachwyt stojący przede mną strażnik.

Ja: - Ale jesteś miły... Tak się odzywasz do osoby, dzięki której nadal żyjesz? - powiedziałem nadal nie odwracając w jego kierunku głowy.

Strażnik: - Ta skrzynia jest moja... I nic ci do niej! - rzucił jeszcze agresywniej.

Ja: - I co z nią takiego zrobisz??? Sprzedasz?! Powodzenia, bo będziesz ją musiał przetaszczyć przez las. Niech zgadnę ile jeszcze jest do najbliższej miejscowości??? Hmm...

Ranny: - Zamknijcie się już!

Strażnik: - A ty skąd masz nagle tyle energii??? Przed chwilą mówiłeś, że umierasz!

Ranny: - Bo się wykrwawię, jak mi nie pomożecie! Sam daleko nie zajdę... Poza tym na pewno wam się przydam!

Ja: - Ta... Nie skręcimy sobie kostki w biegu przez las, bo będziemy wlec ciebie...

Ranny: - Bardzo śmieszne... Znam się... Na... Yyy... Elektronice! Teraz trudno znaleźć dobrego elektronika...

Ja: - A jeszcze trudniej sprawne urządzenie... A ciekawe co z zasilaniem???

Ranny: - Chyba mnie tu nie zostawicie???!!!

Strażnik: - Zaczynasz już mnie denerwować!

Ranny: - Słuchajcie! Naprawdę jakoś się wam odwdzięczę... Jak tylko nadejdzie okazja.

Strażnik: - Dobra... Koniec tego! - powiedział strażnik wyjmując swój pistolet z kabury i celując do rannego.

Ja: - Ejejej... - krzyknąłem ściągając w dół wycelowaną przez faceta broń, by ranny nie był na linii strzału. Strażnik zrozumiał mój ruch jako próba odebrania pistoletu i nagle jego łokieć uderzył z impetem w moją twarz... Poleciałem do tyłu, na szczęście zwłoki, na których spocząłem, zamortyzowały upadek.

Strażnik: - O ty mały skunksie... - powiedział zdenerwowany strażnik wycelowując we mnie swoją broń.

Chudy: - Rzuć broń! - usłyszałem za sobą krzyk Chudego.

Ja: - Rozwal go!!! Próbował nas zabić... On jest niepoczytalny! - w tym momencie nastąpiła cisza. Strażnik i Chudy stali praktycznie nieruchomo celując do siebie z pistoletów. W tle można było usłyszeć szum wiatru. Robiło się coraz ciemniej, a słońce było już niewidoczne. Nagle z bliska padł głośny strzał. U strażnika na klatce piersiowej pojawiła się czerwona kropka... Dziura. Od razu po huku opadł w dół, upuszczając swój pistolet. Siedzący na końcu ranny miał wyciągniętego kałacha. Wyglądało na to, że to on strzelił. Po chwili bezruchu podczołgałem się do leżącego strażnika. Był martwy. Pocisk trafił chyba w serce i przeleciał dalej przez ciało wylatując gdzieś poza ciężarówkę.

Chudy: - Świetnie...

Ranny: - Co??? Tak było najlepiej! Pomogłem wam i mam nadzieję, że wynagrodzicie mi to.

Chudy: - A może by mi się udało namówić go do odłożenia broni???

Ranny: - To ma być wdzięczność??? Przecież on mógł cię zabić!

Chudy: - Wtedy pierwszy bym strzelił!

Ja: - Jasne... Moim zdaniem dobrze zrobił. Ten koleś był niebezpieczny... Poza tym sam coś mówiłeś na ten temat.

Chudy: - A ty się zamknij! To wszystko przez ciebie. Mogłeś się nie wtrącać i byśmy nie musieli ciągać ze sobą rannego! Tamten by go zabił i po sprawie...

Ja: - Wiesz, co? Myślałem, że jesteś inny. Pewnie, jeśli to ja bym tam leżał ranny, to też byś pozwolił mnie zabić!

Ranny: - Ekhem... Ile tu jeszcze będziecie tak tu stali???

Chudy: - Stracimy tylko czas i siłę. Niech sobie tutaj leży... Zostawiamy go.

Ja: - A rób sobie, co chcesz... Ja mu pomogę. Jeżeli się to tobie nie podoba, to możesz iść sam.

Chudy: - Wiesz...? Dla mnie większą głupotą, niż bezinteresowne pomaganie rannemu, jest samotne przemierzanie nieznanych terenów. I masz szczęście, że jeszcze chcę z tobą iść. Ale mówię... Popełniasz błąd. I cokolwiek się wydarzy, to będzie twoja wina...


Nastała chwila ciszy. Chudy powoli zaczynał mnie wkurzać. Nie sądziłem, że jest taki arogancki. Jednak nie byłem pewien, czy ja odkrywam jego prawdziwą osobowość, czy widzę jakąś przemianę. Podświadomie przyjąłem tą pierwszą opcję. Przed wyruszeniem należało jeszcze przejrzeć sprzęt z ciężarówki, bo coś mogło się nam przydać na drogę. Z tego powodu sięgnąłem po kałacha, który leżał w skrzyni. Ponieważ jestem wybredny, musiałem znaleźć broń w najlepszym stanie, co oznacza brak rys i zabrudzeń. Ponieważ sprzęt nie był nowy i prawdopodobnie został nabyty drogą podbojów, niemożliwe stało się znalezienie idealnego egzemplarza. Po dłuższym czasie bezsensownego przeglądania broni wreszcie znalazłem swojego ulubieńca. To, że wyglądał najładniej, nie oznaczało braku wad. Dlatego wziąłem ze sobą sześć magazynków, wypychając nimi kieszenie spodni i wyskoczyłem z pojazdu. Chudy, widząc moje zachowanie, krzyknął: "Co ty robisz???!!! Nie strzelaj, bo jeszcze nas ktoś usłyszy. Szabrowników pewnie nie brakuje w tym lesie. Usłyszą wystrzały i skojarzy im się to tylko z potyczką, w której ktoś ginie. Potem szybko przybiegną pozbierać, co się da i wziąć na sprzedaż..." W połowie jego wypowiedzi wzdrygnąłem ramionami i kompletnie przestałem go słuchać. Wsadziłem jeden magazynek do broni, następnie ją przeładowałem. Charakterystyczny dźwięk, jaki wydobył się przy tej czynności, wydał mi się bardzo znany. Przystawiłem broń do prawego ramienia, wycelowałem w jedne z drzew i - będąc na wydechu - nacisnąłem spust. Pocisk został wystrzelony i uderzył w konar starego drzewa. Huk wystrzału rozszedł się po okolicy. Krótko po strzale nadal słychać było echo... Po tym, zachowałem się dziecinnie i nie bacząc na konsekwencje, strzeliłem jeszcze parę razy, marnując niepotrzebnie amunicję. Po chwili wróciłem z powrotem na tył ciężarówki, co znowu było wyzwaniem, zważając na moje obrażenia. Teraz zająłem się przeszukiwaniem zwłok. Fakt, że było to pewną formą kradzieży, ale tak na dobrą sprawę, po co martwemu te przedmioty? A tak komuś się jeszcze przydadzą. Ja, po mojej śmierci, lepiej bym się poczuł, gdyby ktoś zawdzięczał mi swoje życie, bo - przykładowo - znalazł wodę w manierce, której nie zużyłem umierając. Oczywiście, pod warunkiem, że ta osoba zasługiwałaby na swój dalszy żywot.


Zgodnie z tą ideą "pożyczyłem" sobie czarne buty wojskowe, kamizelkę taktyczną (tam też powkładałem dodatkowe magazynki), a także kaburę razem z Glockiem i trzema pełnymi magazynkami. Szkoda, że nie mieli żadnych kamizelek kuloodpornych, mogłyby się bardzo przydać. Po przeszukiwaniu zapadł już zmrok. Dzięki temu mogliśmy przemieszczać się niezauważeni przez las. Tylko, że niektórzy zapewne też korzystają z tej cechy i istnieje realna możliwość natknięcia się na jakiś konwój. Dodatkowo w nocy dobrze wychodzą zasadzki. I dlatego o tej porze wychodzą też łupieżcy, którzy nie pogardzą nawet pojedynczą sztuką broni. Chętnie też złapią żywcem ludzi. W przeciwieństwie do wieku, płeć jest nieważna (kobiety ceni się za wielofunkcyjność, często jednak powiązane z potomstwem nie tolerują śmierci swoich dzieci. Mężczyźni bywają zazwyczaj wydajni, ale wysoki poziom testosteronu czyni ich agresywnymi i skłonnymi do nieposłuszeństwa). Zazwyczaj starzy i dzieci zostają wymordowani, bo tacy nie są do niczego potrzebni. Zużywają tylko zapasy żywności i z ich małą wydajnością wiążą się poważne straty. Z powyższych powodów każdy człowiek ma swoją cenę i ta rzadko przewyższa trudnodostępną amunicję i broń palną.


Nadszedł czas kolacji. Pod pojazdem była przyczepiona mała metalowa skrzynka, która prawdopodobnie służyła podróżującym przez pustkowia strażnikom jako pojemnik do zapasu prowiantu. Tam znalazło się jeszcze jakieś konserwy, których data ważności została przekroczona jeszcze przed "Wielkimi Wybuchami". Wolałem to, niż zajadanie się przypieczonymi po trafieniu rakietą ludzkimi zwłokami. Znalazłem też manierkę pełną wody, która po chwili zwisała na moim pasku od spodni. Nie miałem ochoty rozmyślać nad pochodzeniem tej cieczy. Pojawiły się ważniejsze kwestie. Zaczęliśmy rozmowę z Chudym i rannym strażnikiem. Okazało się, że nikt nie wie, gdzie się aktualnie znajdujemy i którędy mamy iść do następnej miejscowości. Podjęliśmy decyzję, że będziemy trzymać się drogi. Ta powinna prowadzić do jakichś zabudowań i oby te były zamieszkiwane i to nie przez bandytów. Doszliśmy także do wniosku, iż powinniśmy przemieszczać się bardziej w lesie, a nie po środku drogi. W ten sposób będziemy mniej widoczni i gdy zauważymy jakikolwiek ruch, padamy na ziemię udając rośliny. Kolejnym problemem okazał się sposób transportu rannego. Padła propozycja wykonania noszy... Ale wtedy wszyscy będziemy zaangażowani w czynność zajmującą obie ręce. I dlatego... Jak zwykle ja... Musiałem nieść rannego przewieszonego na moim barku. Chudy miał iść zaraz z przodu i osłaniać mnie. To chyba była najlepsza opcja.


Chwilę później opuściliśmy już ciężarówkę i szliśmy przy drodze przez las. Niebo było bezchmurne, a nas błogosławiła pełna tarcza księżyca. Dzięki temu przez bezlistne gałęzie obeschłych drzew padało światło z setek gwiazd. Byłem osłabiony przez utratę krwi i ciężar, jaki znajdował się na moich barkach. Jednak nie mogłem zrobić przerwy. Kiedyś w lesie, jeszcze przed wybuchami, nawet w środku nocy można było usłyszeć dźwięki wydawane przez ptactwo, a nierzadko też szczekanie psów ze wsi i obrzeży miast. Dodatkowo jeszcze nieprzerwana muzyka świerszczy... Efektem wprawiało to w nastrój nocnego czaru. Katastrofa wszystko zmieniła. Jedynym dźwiękiem, jaki teraz słyszałem, to był lekki szum wiatru i cichy warkot... Cholera! Z za wzgórza przed nami było słychać nasilający się dźwięk jakiegoś silnika. Od razu skojarzyłem to z ciężarówką lub nawet wozem opancerzonym. Z przed oczu zniknął mi Chudy, ale po chwili usłyszałem jego szepczący głos: "Padnij idioto!" Na początku chciałem wyrazić pretensje ze względu na obraźliwy wyraz, jaki użył w stosunku do mnie, ale nie było sensu teraz dyskutować na taki temat. Kucnąłem i odłożyłem rannego strażnika na ziemię, a sam położyłem się za pobliskim kłębem trawy. Wszyscy trzej leżeliśmy nieruchomo obserwując uważnie ulicę. Po czasie z przodu znad wzgórza pojawiła się duża, ciemna sylwetka, a zaraz za nią kolejna. Obydwa obiekty były wielkimi ciężarówkami i pędziły ulicą z ogromną szybkością. Nie wiem, jakim cudem tak szybko jechali nie mając włączonych jakichkolwiek świateł. Jakieś cholerne mutanty, czy co??? W każdym razie wątpię, aby mieli sprawne noktowizory. Po chwili oba pojazdy znikły za horyzontem, a ja nadal leżałem. Dopiero, gdy zauważyłem wstającego Chudego, wziąłem z niego przykład i podniosłem się na nogi. Spojrzałem na towarzysza zadając mu pytanie: "Wiesz, kim oni mogli być???" Chudy tylko wzruszył ramionami i zaczął iść do przodu. Spostrzegłem, iż strażnik próbował wstać o własnych siłach, podpierając się jakoś rękami. Podbiegłem i pomogłem mu. Powiedział, że nabrał trochę sił i może iść, ale nadal muszę prowadzić go, bo sam nie utrzyma pionu.


Gdy minęliśmy wzgórze, zza którego pojawiły się tamte ciężarówki, naszym oczom w oddali ukazało się światło. Droga szła w dół zalesioną doliną, by po około czterech kilometrach znów znaleźć się na wzniesieniu. W samej głębi były widoczne płomienie wychylające się z małego zabudowanego obszaru. Trudno było stwierdzić, czy jest to stara wioska, czy jakiś duży opuszczony zakład. Od razu założyłem, że te dwie ciężarówki - czy raczej ich załoga - były sprawcami widocznych na dole płomieni. Ciekawe, czy ktoś tam przeżył?


Teraz podróż była prostsza, bo schodziliśmy po zboczu. Zastanawiałem się, czy w ogóle wizyta w tej zniszczonej lokacji będzie dobrym pomysłem. Szczególnie brałem pod uwagę dwa szczegóły. Pierwszym z nich było to, iż szliśmy z kierunku, w którym udały się tamte dwa pojazdy. Jeśli faktycznie oni byli najeźdźcami, to potencjalni ludzie mogą uznać nas za napastników i - zanim zadadzą pytanie - otworzą do nas ogień. Kolejną rzeczą było to, że będziemy dla nich obcy. No cóż... Nie wiemy, gdzie jest inna miejscowość, a nasz kolega potrzebuje pomocy medycznej. Mówiąc inaczej, nie mamy dokąd iść, tak więc warto zaryzykować i tam zajrzeć. Z drugiej strony, ludzie po ataku mogą potrzebować naszej pomocy. I to nas może z nimi zjednoczyć...


Gdy byliśmy już na dole doliny, Chudy wpadł na pomysł, aby już teraz iść środkiem ulicy i nie wyglądać na osoby, które się skradają. Miał rację, ale po chwili dodałem, aby nadal miał broń w pogotowiu i był ostrożny. A strzelać ma w ostateczności, bo nas jest tylko trzech i w ten sposób zwrócimy na siebie uwagę. Uwaga ta była oczywiście głupstwem, bo w tych sprawach wiedział tyle, co ja. Aktualnie, lewą ręką obejmowałem rannego strażnika, w prawej zaś trzymałem karabin. Kilkanaście metrów przed nami była tablica z nazwą miejscowości. Było za ciemno i nie mogłem rozczytać napisu. Weszliśmy w zabudowania. Była to stara wioska, a stan większość budynków nie należał do najlepszego. Stało tu około kilkunastu domów. Nagle usłyszeliśmy z jednego piętrowego budynku jakiś szelest. Spojrzałem na Chudego... Wziął głęboki oddech i powiedział szeptem "Ech... Sprawdzę to, a wy tu zostańcie." Ruszył powoli w kierunku drzwi wejściowych. Były niedomknięte, więc wystarczyło lekko pchnąć ręką. W środku było strasznie ciemno. Towarzysz po chwili zniknął w czerni. Pokrótce usłyszałem głośnie brzęknięcie. Puściłem strażnika i wycelowałem mojego kałacha w stronę budynku. Ranny za długo się nie utrzymał i praktycznie od razu wywalił się na asfalt, bluzgnąwszy coś przy okazji. Zapanowała okropna cisza. Usłyszałem, jak szybko bije moje serce. To mnie jeszcze bardziej zaniepokoiło. Powiał lekko wiatr i drzwi z piskiem się przymknęły. Poczułem, jak po moim spoconym ze stresu ciele przechodzą ciarki... Nagle drzwi się otworzyły, a w nich pojawiła się ciemna postać z bronią w ręku. Odruchowo nacisnąłem spust, nie przycelowując uprzednio. Strzeliłem serią, a pociski uderzyły w ścianę. Osoba szybko znikła. Zaraz po tym usłyszałem krzyk:


- Kurwa!!! Nie strzelaj ty idioto! To ja!!!

Ja: - ... O cholera... Zaraz... Ja, czyli kto???

- Chudy! Chodźcie tu...


Po chwili wahania opuściłem broń i pomogłem wstać strażnikowi. Ruszyliśmy w kierunku wejścia i wkrótce znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu.


Chudy: - O mało mnie nie zabiłeś! Co to w ogóle miało być!!!??? - zaczął zbulwersowany.

Ja: - Skąd ja mogłem wiedzieć, że to ty. Był jakiś hałas i pomyślałem...

Chudy: - To już lepiej nie myśl... Po prostu wszedłem tutaj i było tak ciemno, że wlazłem w jakiś garnek, czy coś...

Ja: - Mogłeś chociaż powiedzieć, że wychodzisz, albo... Albo, że nic ci nie jest. - Chudemu nagle dziwnie ucichł i wychylił się, jakbym mu coś zasłaniał.

Chudy: - Widzieliście to???!!! - powiedział wystraszonym głosem.

Ja: - Co???

Chudy: - Tam - mówił wskazując ręką za mnie - na zewnątrz coś szybko przebiegło i... było małe. Widziałem tylko ciemną sylwetkę.


Odwróciłem się, spoglądając za drzwi. Za nimi był tylko chodnik prowadzący na główną ulicę. Spokój i cisza. Zerknąłem z powrotem na Chudego:


Ja: - I co??? Świeciły mu się oczy na czerwono i miał rogi???

Chudy: - Mówię poważnie! - odpowiedział zażenowany półgłosem. Strażnik tylko się cicho roześmiał. Po chwili dodał:

Strażnik: - Tamten garnek to chyba głową zahaczyłeś... To by tłumaczyło, dlaczego tyle czasu minęło, zanim zjawiłeś się przy wyjściu.

Chudy: - To nie było śmieszne... Czemu...

Ja: - No dobra. - zacząłem przerywając mu - Rozumiem, że nie spałeś długo i stąd ten mój sceptyzm. No i jesteś już zmęczony, a brak światła sprzyja działaniu wyobraźni. To normalne, że coś się tobie przewidziało.

Chudy: - Wiesz, co...? - po chwili nagle go zatkało i nie dokończył myśli. Tym razem jego wyraz twarzy zrobił się jeszcze głupszy niż przy próbach tłumaczeń. Wydałem z siebie kpiące sapnięcie i spojrzałem do tyłu... ... Co to kur...? Nie zdążyłem nawet dokończyć w myślach wyrazu, bo pod drzwiami wyjściowymi pojawił się jakiś czarny obiekt. To wyglądało jak pies, jednakże coś się nie zgadzało. Z powodu braku dostatecznego oświetlenia stwór wydawał się niewyraźny. I nie sądzę, aby pomogły tu tabletki z kwasem askorbinowym. Zaraz za nim ukazały się jeszcze dwa takie stworzenia... Było słychać jakieś dziwne warczenie... W życiu takiego nie słyszałem! Aż czułem je w sercu. Strażnik puścił mnie i strzelił raz w sufit. Huk był tak głośny, że zaczęło mi piszczeć w uszach. Tynk posypał się na podłogę tuż przed dziwne stworzenia, a pył ze starego domostwa utworzył obszerną chmurę w pomieszczeniu. Po chwili wyłoniły się z niej sylwetki zbliżających się bestii. Nie potrwało to za długo, bo strażnik puścił do nich dłuższą serię. Od teraz na podłodze leżały trzy trupy. Nie wiedziałem za bardzo, co zrobić. Mimo ciekawości nie miałem na razie zamiaru podejść do zwłok. Chudy przecisnął się między nami i zaczął podchodzić, wciąż celując do leżących stworów. Gdy znalazł się tuż obok nich, sprawdził porządnym kopniakiem, czy aby nie będzie jakiejś niespodzianki z ich strony. Wyglądały na martwe, jednak Chudy dla pewności sprawdził, czy nie oddychają. Teraz byłem pewien, że jest już po wszystkim. Podszedłem przyjrzeć się stworzeniom. Nie myliłem się wcześniej. Były podobne do psów. Chociaż różniły ich wystające przy z zamkniętego pyska duże kły. Miały wielki, mocny łeb, a solidne ciało było strasznie umięśnione. Z szerokich łap wystawały szpony. Ich gęsta sierść gdzieniegdzie była przerywana plamami blizn i łysin. Gdy próbowałem przypatrzeć się pyskowi, odepchnął mnie mocny smród. Było pewne, że żywią się mięsem. Doszedłem do wniosku, że zajadają się także padliną i to by wyjaśniało ich obecność tutaj... Problem w tym, że do tej pory nie spostrzegliśmy żadnych zwłok.


Wyszliśmy z budynku. Wyglądało na to, że w wiosce nikogo nie ma. Nie mieliśmy zamiaru przeszukiwać reszty domów, co było wynikiem tej niespodziewanej wizyty, jaką złożyły nam trzy stwory. Kontakt z kolejnymi, nie dość, że jest stratą cennych naboi, to jeszcze istnieje ryzyko zostania rannym lub... Wiadomo. Będę musiał dowiedzieć się czegoś więcej na temat tych mutantów.


Kontynuowaliśmy przemarsz wzdłuż drogi, we wcześniej ustalonym kierunku. Nadal to ja musiałem podtrzymywać strażnika. Tak było szybciej, niż jakby on miał iść przy pomocy kija. Dodatkowo Chudy, który szedł pierwszy, narzucał okropne tempo. Przy takim wysiłku po niecałych dwóch godzinach wyglądałem niczym zombie, wlekący się przez nieskończony las. Odpoczynek był nieunikniony. Stwierdziliśmy, że nie możemy nocować przy samej drodze, bo jest bardzo możliwe, że ktoś także będzie ją wykorzystywał do nawigacji, a widząc okazję - czyli prawie trzy trupy - zaatakuje nas. Około dwustu metrów od drogi znaleźliśmy całkiem ciekawe miejsce - głęboki, mały dół. Tam mieliśmy spać, by z daleka nikt nas nie dostrzegł. Mimo tego ktoś z nas musiał czuwać, gdy dwie osoby będą spały. Oczywisty był też podział na dyżury. Pierwszy był Chudy, ponieważ to on miał aktualnie najwięcej sił. Niestety strażnik nie mógł stać samemu, więc odpadł z podziału. W ten sposób ja byłem drugi, a Chudy miał mnie obudzić. Problemem było to, że nikt z nas nie miał zegarka, a trudno jest określić, ile czasu minęło. Zwłaszcza, iż wydaje się, że po pięciu minutach życia mija pól godziny nudy. Miał mnie obudzić, kiedy poczuje się mocno zmęczony. W razie czego, miałem zrobić to samo w czasie mojej warty.


Położyłem się na suchej trawie. Przed snem próbowałem prześledzić przebieg całego szalonego dnia. Minął on bardzo szybko. Jednak miałem problem przy ustaleniu, czy rzeczywiście miałem szczęście, że nie zginąłem, czy to był pech, że natrafiliśmy na zasadzkę. Pojawiły się też pytania, że napastnicy w lesie mogli być Mnichami, albo wykonywać ich zlecenie. Po chwili zrobiło mi się kompletnie ciemno.

Chudy: - Ej! Wstawaj. Pora na zmianę. - powiedział cicho towarzysz, przerywając moje prywatne chwilowe przyćmienie.

Ja: - Co??? Przecież przed chwilą się położyłem!!! - wydarłem się jak tylko mogłem.

Chudy: - Zamknij się. Strażnik jeszcze śpi...

Ja: - Jaki strażnik??? Aaa...

Chudy: - Wstawaj. Minęły już jakieś trzy, cztery godziny. Już i tak długo powstrzymywałem sen.

Ja: - Jakie trzy godziny??? Daj mi spać! Przed chwilą zasnąłem przecież.

Chudy: - Nie tak się umawialiśmy... Wstawaj kurwa! Twoja kolej. I naprawdę były to co najmniej trzy godziny! Zamienimy się jeszcze, jak jesteś taki niewyspany.


Po mocnym ziewnięciu i sapnięciu próbowałem jakoś zmusić się do wstania. Początkowo bezskutecznie, jednak po dłużej chwili poczułem jakby powrót czucia w rękach i nogach, po czym chwiejnie odzyskałem swoją pionową, ciężko wyewoluowaną posturę. W czasie snu za misia służył mi karabin maszynowy. W końcu, pluszak w takich czasach nie przyda się, gdy napadnie cię zgraja łupieżców. No... Chyba że mają jakieś dziwne zboczenia.


Nadal było stosunkowo ciemno, a jedynym słyszalnym dźwiękiem było chrapanie rannego strażnika. Poza tym cisza... Było to strasznie niepokojące. Na początku, co chwilę rozglądałem się dookoła. Drzewa nie wyglądały na niebezpieczne, a powieki coraz bardziej ulegały grawitacji. Oparłem się o pobliski pień. Stałem tak dosyć długo, gdy spostrzegłem, że zaczyna się ściemniać. Nagle w głębi lasu spostrzegłem jakiś ruch, ale przy takim oświetleniu miałem problem z dostrzeżeniem jakiejkolwiek sylwetki. Niespodziewanie poczułem silne ściśnięcie wokół ramion, jakby ktoś mocno mnie związał metalową liną. Gdy się przyjrzałem, była to jakby ożywiona gałąź. Co to ma w ogóle być??? Kopałem w tył, gdzie był pień drzewa, jednak ten nie dawał za wygraną. W dodatku coraz silniej mnie ściskał, aż czułem, jak mam problem przy braniu wdechu. Chciałem wołać Chudego, by mi pomógł, ale potężny ucisk klatki piersiowej uniemożliwiał mi tę czynność. W końcu nie mogłem nabrać powietrza, a po czarnym, zamglonym lesie zaczęły latać takie fajne jasne kropki, jednak po chwili zostały zastąpione niekończącą się głębią czerni...


POPRZEDNIA

( 1) 4. Po burzy

NASTĘPNA